Zwierzęta w systemie - czyli ustawienia hellingerowskie ze...zwierzętami.

Kategoria: Artykuły i inspiracje Opublikowano: piątek, 05, maj 2017

 

Jacek Borowicz

 

Chyba dla nikogo z nas nie jest niczym zaskakującym obraz człowiek otaczającego swojego zwierzęcego pupila wielką miłością. Obserwując taką osobę komentujemy niekiedy : ”To jest jej „dziecko”, jego kochana „córeczka”. Uśmiechamy się czasem z wyższością , myśląc : „ Tak, pies zastępuje mu partnera którego nie ma/ dziecko które utracił”.

Rozpacz jaką odczuwają niektórzy po stracie psa lub kota budzi zdziwienie… Bez wątpienia bywa często tak, że uczłowieczamy zwierzęta, przypisujemy mu sposób myślenia, emocje  i intencje zgoła ludzkie… W „Życiu Pi” jest scena, w której mały chłopiec pragnie zapoznać się z tygrysem karmiąc go z ręki . Jego ojciec karcąc go w wielkich emocjach krzyczy: „Patrząc mu w oczy widzisz tylko odbicie własnych emocji, a przecież to jest tylko zwierzę i nic więcej!” Chłopiec jednak do końca będzie wierzył w to, że widział w oczach tygrysa „coś” więcej… Tak, niejednokrotnie sami umieszczamy zwierzaka w naszym systemie mówiąc: „Po tylu latach z nami ten kot jest jak członek rodziny”. Niektórzy mówią, że możemy nasze zwierzaki w ten sposób krzywdzić, odbierając im ich prawdziwą , zwierzęcą naturę. Inni zastanawiają się na przykład nad wpływem jaki wielowiekowa bliskość z człowieka z psem wywarła na rozwój obu gatunków i ich sposoby komunikowania się. Obserwujemy tęsknotę zwierzęcia za właścicielem, jego przywiązanie, jego zadowolenie kiedy wszyscy członkowie jego „stada” zjawiają się w komplecie w domu… Chyba więc właściwe będzie powiedzieć, że pozostając ludźmi i zwierzętami jesteśmy jednak ze sobą w jakiś sposób związani. Nasz istnienie ma dla nas pewne znaczenie. I bywają ważne powody, dla których niektórzy z nas wybierają dla siebie zwierzęcego współtowarzysza w losie. Być może bywają też ważne powody dla których to zwierzak wybiera nas na swojego współtowarzysza w losie...

Daszeńka pojawiła się w moim życiu w sposób „nieplanowany”… Miałem już w dzieciństwie suczkę – foksterierkę o imieniu Iskra, potem w mojej rodzinie pochodzenia zagościł kudłaty mieszaniec Drops -  w swoim  dorosłym życiu nie myślałem jednak o kolejnym psie. Foksterierka Daszeńka ( imię dostała po imienniczce z opowieści K.Capka) jako ostatnia z  miotu została w gruncie rzeczy uratowana od śmierci . Następnie  przez jakieś  2 pierwsze lata  swego wędrowała w obrębie dużej rodziny mojej partnerki zanim ostatecznie trafiła na stałe do nas… Dziś ,kiedy piszę te słowa jest sędziwą staruszką , ma ok. 17 lat… Historia , którą chcę wam opowiedzieć zdarzyła się w trakcie wakacyjnych sierpniowych  warsztatów Akademii Życia. Współorganizuję je i prowadzę na nich zajęcia już  od roku 1992 . Ostatnie edycje odbywają się w małej wiosce Muchów koło Jawora , w otoczonym urokliwym parkiem secesyjnym pałacyku. Zdarzyło się, że kilkakrotnie zabierałem ze sobą również swojego psa. Wielokrotnie obserwowałem z rozbawieniem jak szybko Daszeńka wchodzi w atmosferę miejsca i zaczyna traktować grupę jako swoje stado… Z chęcią pojawiała się na zajęciach zaskakując osobę leżącą w relaksie dotykiem swego mokrego nosa, podpijała z kubków napoje przygotowane przez zapobiegliwych uczestników sesji rebirthingu, zasiadała w kręgu medytujących a nade wszystko celebrowała z nami wspólne posiłki.

 Tego dnia w trakcie przedobiedniej sesji pracowaliśmy metodą ustawień hellingerowskich. Towarzyszyła nam również Daszeńka, z właściwą sobie naturalności chętnie przyjmując różne prezenty od wszechświata… A to ktoś z uczestników umościł sobie ze śpiwora miejsce do siedzenia w kręgu i zanim zdążył z niego skorzystać zastawał tam rozkosznie rozłożona Daszeńkę. A to plama słonecznego światła ogrzewała fragment podłogi specjalnie dla niej…. Od czasu spacerowała w kręgu siedzących osób wyszukując chętnych do drapania jej uchem…. Czasem, pośród napiętej ciszy, w której w trakcie ustawienia przejawiały się poruszenia duszy rozlegało się jej smakowite pochrapywanie…

…pracowałem właśnie nad obrazem rodziny pochodzenia jednego z uczestników naszych warsztatów. Jednym z kluczowych jego elementów była postać zmarłego ojca. A właściwie ojca , który ogarnięty troską o pozostawioną rodzinę wciąż pozostawał w stanie czuwania… Dawaliśmy mu dużo czasu i uwagi , jego reprezentant długo pozostawał w ruchu pomiędzy tym i tamtym światem to chyląc się ku podłodze to prostując się i zwracając do syna… Powoli, poprzez zainicjowany dialog pomiędzy reprezentantami ojca i syna ten pierwszy zaczął się uspokajać… W końcu , po pewnym czasie mógł już odejść… przyniosłem wtedy koc , aby reprezentant mógł się położyć … Uczynił to, ale wciąż jeszcze nie odczuwał spokoju… I wtedy nagle na „scenę” wkroczyła drzemiąca do tej pory w kącie sali Daszeńka. Energicznie wmaszerowała w pole i… rozłożyła się na kocu u boku osoby reprezentującej zmarłego ojca… demonstrowała przy tym spokój, rozluźnienie, czuła się jak u siebie, na właściwym miejscu… W mgnieniu oka zmienił się nastrój na całej sali …  uczestnicy ustawienia rozluźnili się - niektórzy zaśmiali się, inni  zaczęli z ulgą głębiej oddychać. Uwaga ojca zwrócił się w inną stronę, do nieoczekiwanego gościa,  jak gdyby uwalniając rodzinę… I wtedy uczestnik warsztatów , ten dla którego tworzony był obraz, jakby się ocknął i powiedział: „Tak… mieliśmy przecież psa…, jakieś dwa tygodnie po śmierci Ojca zginał pod kołami samochodu…”. W jakiś sposób pojawienie się psa w tym obrazie domknęło go. Reprezentant osoby „oryginalnej” poczuł przepływ energii dającej mu siłę do wyrażenia emocji związanych z ojcem i jego odejściem. Mógł teraz pożegnać się i pójść do swego życia. Być może w pewien sposób zobaczył, że ojciec nie jest sam, że ma wiernego towarzysza w swojej podróży.